Myślę więc jem

„Jesteś tym co jesz” – to zdanie mimo niezbitej prawdziwości ostatnimi czasy wkroczyło w fazę odruchowo wypowiadanego banału. Traci swą siłę przebicia, bo im częściej jest powtarzane, tym mniej poświęcamy mu refleksji. Co mogłoby się wydarzyć, gdybyśmy jednak wrócili myślą do talerza? Tym razem jednak zamiast zastanawiać się nad tym co brokuł miał na myśli, zobaczyć co trzymamy bezwiednie w głowie.

           Wydaje się, że wiele zostało już powiedziane na temat szukania połączeń między dziedzinami życia, może jednak niewystarczająco. Skreślając podziały dom – praca, prywatne – publiczne, realne – wirtualne może się okazać, że na wiele postawionych sobie pytań, odpowiedzi kryją się tuż obok, za parawanem „innego kontekstu”. Szczeremu poznaniu siebie sprzyja spojrzenie z lotu ptaka na wszystkie aspekty życia. W przytomności i otwartości możemy znaleźć powiązania, które ułatwią nam rozwiązywanie naszych problemów zdrowotnych, psychicznych czy w relacjach z innymi ludźmi.

          O jedzeniu pisze się bez przerwy. Z jednej strony istnieje rozbudowany dyskurs na temat odchudzania, głodzenia się i najróżniejszych diet, na drugiej szali w programach kulinarnych, książkach ze słonecznej Toskanii i rodzącym się życiu na knajpianym wikcie mamy przyzwolenie na wszelkie kulinarne swawole. Natomiast mało mówi się o tym jak przekonania o jedzeniu (jako czynności) mogą programować naszą zdolność do odczuwania szczęścia.

            Na początek odpowiedz na kilka pytań.

$1     Czy masz wewnętrzny przymus, by zjeść zawsze do końca to, co jest na talerzu?

$1     Jesz łapczywie i chciwie czy raczej obojętnie?

$1     Zostawiasz sobie najlepsze kąski na koniec, a jesz to co najmniej Ci smakuje na początku?

$1     Czy porównujesz wielkość swoich porcji z talerzem obok?

$1     Czy obawiasz się marnowania jedzenia?

Spójrzmy jeszcze raz na czynność spożywania trochę szerzej niż na to czym wydaje się być na pierwszy rzut oka. Wzorce, które ujawniają się przy odpowiedzi na powyższe pytania są w istocie wzorcami naszego zachowania wobec samych siebie. Jedzenie, jak wiadomo, jest czystą energią (kilodżule to jednostka energetyczna w fizyce – nie mówię tu o niczym mistycznym), stąd to jak ją sobie dostarczamy jest miarą samoświadomości i szacunku do siebie.

Już jako dzieci zaczynamy dzielić się niejako na dwa rodzaje ludzi: tych, którzy z paczki chipsów wyjmują tylko najładniejsze, najmniej połamane i oblizują je, delektując się nimi, resztę odrzucając, gdy skończy ich to bawić i tych, którzy w połowie pierwszej paczki już myślą o następnej i o tym, że a nuż im zabraknie! Na potrzeby tego artykułu pozwolę sobie nazwać jedną grupę Wybredniakami, a drugą Poświęcaczami. Ci drudzy dostając paczkę Mieszanki Wedlowskiej będą najpierw wyjadać te najmniej lubiane, a gdy już dotrą do swych ukochanych Pierrotów, będą na granicy wymiotów od zasłodzenia, a i tak je zjedzą. Podczas gdy Wybredniacy zapolują od razu na swoje ulubione, resztę zostawiając w spokoju.

Bawiąc się w rysowanie powiązań możemy odkryć, że Wybredniacy bardzo szybko będą w stanie wybrać odpowiadające im w życiu osoby oraz dziedziny aktywności i właśnie nimi się delektować, czerpać z nich satysfakcję i energię do życia. Poświęcacze zaś mogą mieć tendencję do rozpaczliwych starań o to żeby zadowolić cały świat. Będą ciągnąć jak przysłowiowy koń w błocie, wciąż myśląc, że za rogiem czeka ich gratyfikacja. Nauczeni są, że najlepsze zostaje na koniec, że teraz trzeba się trochę przemęczyć, ale to nic, bo mają obiecany deser. Co z tego jeżeli, gdy nadchodzi jego pora są już obżarci i sfrustrowani?

Podział ten jest z zasady sztuczny, gdyż nie wyczerpuje spektrum możliwości ludzkich strategii na spożycie obiadu. Ma za zadanie jedynie ukazać rodzaj myślenia, który nie boi się dalekosiężnych wniosków w holistycznym spojrzeniu na funkcjonowanie człowieka. Spokojna kontemplacja już nie samej zawartości talerza, ale całego procesu towarzyszącego jedzeniu i małych gierek, które sami z sobą prowadzimy najczęściej od dziecka, może prowadzić do odkrywczych wniosków na nasz temat. Najlepsze jest to, że nie potrzebujemy ani specjalnych ćwiczeń, ani specjalisty by określił co sami już przecież wiemy.

Powstaje jednak pytanie co zrobić z raz już odkrytym wzorcem? Odpowiedź jest prosta: Eksperymentować. Zgodnie z zasadami modnego od niedawna design thinking  można stworzyć prototyp innego sposobu jedzenia i wypróbować go w praktyce. W ten sposób silnie ograniczające przekonania, jeżeli takowe posiadamy, w naturalny sposób zaczną się rozpuszczać, dając miejsce nowym, bardziej elastycznym. Jeśli zostawiałeś najlepszy kęs na koniec, to spróbuj go teraz zjeść na samym początku, a tego czego nie lubisz może w ogóle nie jedz (wyrzuć, jeżeli to nie zbyt duża dla Ciebie rewolucja). Wprowadzenie zmian może wpłynąć zbawiennie nie tylko na poziom satysfakcji z posiłku czy obwód talii, ale też na umiejętność bycia wybrednym w życiu i nie poświęcania swojej energii na rzeczy, które nas w istocie nie interesują. Mniej czasem znaczy więcej, a jedyne co musisz zrobić, by wprowadzić tą zasadę w życie to włączyć badawczość swoich nawyków. Smacznego J